Ostatni raz pociągiem jechałem… No nie pamiętam. Latem? Nieważne. Dość
dawno temu. Na tyle dawno, że w Poznaniu zmienił się dworzec kolejowy, a
właściwie przeniósł się do galerii handlowej…
No i zmiany w samym pociągu
zauważalne. W Warsie, od którego zazwyczaj rozpoczynam kolejowe podróżowanie
też jakoś inaczej. Wysokie barowe stołki i ciemny wystrój wnętrza zamiast
przytulnego i jasnego wagonu restauracyjnego, wzbudzają podejrzenie, że
wsiadłem nie do tego pociągu. W końcu sam kiedyś jechałem do Łodzi przez Warszawę,
a kolega jadąc do Bydgoszczy wsiadł do pociągu na Wrocław, czy jakoś tak…
Ostatecznie, dylematy, czy jadę
we właściwą stronę rozwiała pani konduktor (pani konduktorka? Czy tu też
doszedł feministyczny terror językowy?), która skasowała bilet bez żadnego
grymasu. Oznacza to, że jadę we właściwą stronę… No chyba, że nie doczytała
dokąd, a tylko sprawdziła, czy bilet jest aktualny.
W Warsie, zamawiam żelazny zestaw
śniadaniowy, jajecznica na maśle i parówki. Śniadanie podano… na papierowym
talerzyku, z herbatą także w papierowym kubeczku. Ekologia, myślę sobie, ale
szybko weryfikuję swój pogląd, gdy dostrzegam plastikowe sztućce zapakowane w
folię. Czyli jednorazówki, konstatuję, czyli nie ekologia.
Talerzyk jest tak mały, że
parówki leżą na jajecznicy, a ta w pewnym miejscu tonie w musztardzie i
keczupie. Czyli nowe doświadczenia kulinarne, myślę i wspominam czasy obozów
ornitologicznych, gdzie jadało się makaron na dwieście różnych wariantów. Można
przeżyć.
Moje utyskiwania natury
ekologiczno-kulinarnej łagodzi uśmiech przesympatycznej kelnerki, która dba o
klientów, chodzi ciągle uśmiechnięta, jest uczynna, krząta się po restauracji,
pilnie obserwuje salę – jednym słowem pracowita. I mówi po polsku.
Ciemność wnętrza Warsu pogłębiają
ledwie palące się lampki wystające ze ścian. Z utęsknieniem czekam do świtu, by
poczytać. No bo tak mam, że lubię czytać. I właśnie przeczytałem, że nie jestem
Polakiem. Przynajmniej tym statystycznym. Bo nie wydaję na książki 19,44 zł
rocznie. A znacznie więcej. Dla siebie i na prezenty. Ech, już dawno nie
kwalifikuję się do polityki narodowej. Bom nie polski, podobnie, jak ta
kelnerka.
A’propos polskości i Polski.
Zerkam za okno. Polska o tej porze wyjątkowo szara, jednak zawsze jakaś taka
rozpierdolona. Chaos przestrzenny i bałagan, a miejscami zwyczajny syf rzucają
się w oczy i kłują nawet tych, co to nie mają urbanistycznego zacięcia. Są i
miejsca, oczywiście, przepiękne, jeszcze nie spaskudzone. Aż strach, co
zobaczę, jak będę jechał tędy następnym razem.
Nieśmiało rozglądam się po
wagonie. Ludzie uśmiechnięci, na luzie, bez specjalnej spinki. No tak, tym
pociągiem nie jadą młodzi gniewni z nosami zatopionymi w laptopach i
wykrzykujący przez cały wagon zdań natury szpanersko-biznesowej. Niekiedy mam
wrażenie, że ci niektórzy „biznesmeni” nie rozmawiają z realnymi ludźmi po
drugiej stronie, a gadają do wyłączonych aparatów. Dla szpanu właśnie.
Ostatecznie Oscar Wilde powiedział kiedyś, że „lepiej mieć stały dochód niż
fascynującą osobowość”. Ja uważam, że można mieć i jedno, i drugie. Widać, nie
wszyscy w to wierzą.
Konin… Czyli dobrze jadę.
Gdy pojawiam się w swoim
przedziale wywołuję lekkie zdziwienie w kategoriach: gdzie on wsiadł? Wszak od
Poznania minęło już półtora godziny, a po drodze, jak dotąd, nigdzie się nie zatrzymywaliśmy.
Nie wszyscy wiedzą o Warsie?
Siadam i boję się zasnąć. Podobno
mocno chrapię. Podobno, bo nigdy siebie nie słyszałem, ale mówili mi ci, którzy
mieli ze mną (nie)szczęście kiedykolwiek spać. Koleżanka z pracy podsłyszała
kiedyś rozmowę dwojga ludzi. Dziewczyna narzekała na swoją sublokatorkę, że o
drugiej w nocy się kąpała. Wtedy ów młody człowiek, który okazał się być moim chwilowym
współlokatorem, skwitował to słowami: przynajmniej nie chrapała.
W końcu jednak zasypiam. Z
Grabażem nad jakimś jeziorem wyłapujemy gołe dzieci. Taki sen. Jestem ciekaw,
co jemu dzisiaj się śniło. Nie bardzo wiem, co z tymi dziećmi robimy, bo ze snu
wyrywa mnie ostry pisk. Domyślam się, że dojeżdżamy do Warszawy Centralnej. A
tam kosmos. Na środku dworca pewien człowiek porusza się w jakimś bezdźwiękowym
tańcu. Widać, że muzyka gra mu w głowie. Układ erotyczno-baletowy najwyraźniej
nie robi na nikim wrażenia, skoro nawet policjanci zajmują się czymś innym.
Z życzliwym uśmiechem omijam
tańczącego jegomościa szerokim łukiem. Może z obawy, by nie zaprosił mnie do
tańca. Zaczynam nowy dzień…
|